Kazimierz Kamiński wracał z pracy do domu. Współpracownicy podwieźli go
pod sam dom samochodem. Był tak pijany, że ledwo trzymał się na nogach.
Koło swojego domu
przewrócił się obok kałuży. Nie mógł się podnieść i gramolił się w błocie.
Podbiegł jego pies i lizał mu twarz, później podniósł nogę w górę i oblał go.
Zaczął szczekać. Wyszła Stefcia z domu. Była rozwścieczona. Zawołała najstarszą
córkę i obie wtaszczyły go do garażu. Coś mamrotał.
Stefcia nic nie
mówiła, bo wiedziała, że nie ma z nim kontaktu.
Następnego dnia w pracy Krysia opowiadała o tym zdarzeniu.:
- A wiecie, że ten Kamiński, mąż Stefci, tak się rozpił z
tych kłopotów, że wczoraj leżał koło domu.
Widziałam go wcześniej kilka dnia jak byłam u swojej
mamy. Wyglądał okropnie. Był nieogolony. Bardzo wychudł . Podobno tam u nich są
ciągle okropne awantury. Mama moja za nimi mieszka, więc wie co nieco.
Maria na to:
- A prawdę mówiąc, to ta Stefcie jest taką brzydką
kobietą, że dziwię się , że ją chciał. Nie dziwię się jemu , że ją zdradza. On
był kiedyś nawet przystojnym mężczyzną .
W jej rodzinie tak się stoczył.
Krysia zanegowała:
- Nie no co ty mówisz. Jakby był porządny, żadne środowisko
by go nie zmieniło. Ma żonę i troje dzieci i teraz przejrzał na oczy, żeby
szukać drugiej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz